Jeśli chodzi o tradycje rybackie, to od strony taty są one potwierdzone przez 9 pokoleń, na moim dziadku Zygmuncie kończąc. Już mój pradziadek Jan pływał w okolice Bornholmu i jeszcze dalej, na Morze Północne. Dziś chcę Wam jednak opowiedzieć, o dziadku ze strony mamy. Kazimierz Sikora, syn Leona przyszedł na świat 2 marca 1931 r. w domu pod nr 121 w Grojcu, wiosce położonej w województwie małopolskim. Legenda rodzinna głosi, że Sikorowie przybyli tam ze Słowacji, a jeden z przodków był zbójnikiem. Nie znalazłem jeszcze żadnych dowodów potwierdzających tę tezę, a jeśli chodzi o fakty, które mogłyby sugerować inaczej, to nazwisko Sikora notowane jest w Grojcu przynajmniej od 1790. Nie potrafię co prawda jeszcze powiązać tych osób z moim Stanisławem (dziadkiem Leona), który musiał urodzić się gdzieś między 1820 a 1830, ale dużo już mi nie brakuje, więc jestem dobrej myśli.
1. Akt chrztu Kazimierza Sikory 1931 r.
Zatem Kazimierz Leon, bo takie imię przyjmuje podczas bierzmowania, to człowiek gór, a jednak coś go ciągnęło w stronę morza. Czy spowodowane to było kłótnią z ojcem, o której słyszałem, a której szczegóły są skrzętnie pomijane, przez osoby wiedzące co w tamtym czasie zaszło? Czy też może przymusowa praca w Służbie Polsce, podczas której wraz z innymi junakami kładł tory pod przyszłą linię SKM z Gdańska do Sopotu? W każdym razie Kazimierz od młodzieńczych lat pozostaje na Pomorzu.
2. Kazimierz (wyższy) w mundurze "Służba Polsce".
Nie udało mu się jednakże dokończyć budowy tego odcinka. Jego otwarcie nastąpiło 2 stycznia 1952 r., w tym czasie Kazimierz już od kilku miesięcy przebywał w wojsku, gdzie szkolił się na artylerzystę. Służbę wojskową kończy 23 października 1953 r. jako kapral działonowy w 18 Baonie Przeciwdesantowym.
3. Książeczka wojskowa Kazimierza Sikory.
Po zakończeniu służby wojskowej mieszka kolejno w Domu Turysty w Sopocie, na ul. Bytomskiej 14 w Gdyni, po ślubie w marcu 1954 przeprowadza się na ul. Czerwonych Kosynierów 91, by w końcu osiąść już do końca życia na ul. Warszawskiej 14.
4. Dom Turysty w Sopocie.
I to właśnie ten góral zostaje pierwszym rybakiem dalekomorskim w mojej rodzinie. Kiedy konkretnie rozpoczął tę pracę? Jeszcze nie dotarłem do tych dokumentów, ale wiem gdzie się znajdują, jest to zatem tylko kwestia czasu. Wiadomo natomiast, że od 1964 roku pływa między innymi na statku m/t BARAKUDA, którego właścicielem jest przedsiębiorstwo „ODRA” w Świnoujściu.
5. Logo przedsiębiorstwa "Odra" Świnoujście.
Jest to jeden z dwunastu wybudowanych w latach 1963-1965, więc całkiem nowoczesnych, trawlerów-zamrażalni typu B-23. Przewidziane one były do prowadzenia połowów trałowych w rejonie Morza Północnego, północnego Atlantyku oraz łowisk zachodnioafrykańskich. Dane techniczne statku to: 1005 BRT, 382 NRT, 591 t; dł. 69,4×11,0×5,1 m; 1 SD6 Mirrless KLSSMR6, 1600 KM, 1 śrn, 13,5 w; 3 pokł., 2 ład. chłodzone, bomy: .; załog. 40. A nr burtowy to Świ-185.
6. Schemat trawlera typu B-23.
Ale wróćmy do dziadka. Historia ta zaczyna się pewnego pięknego majowego dnia 1965 r. Kazimierz prawdopodobnie od z górą 10 lat jest rybakiem. Od roku wypływa w dalsze rejsy, tak że nie ma go czasem w domu przez kilka miesięcy. Po powrocie należy mu się urlop, raz dłuższy, raz krótszy, w zależności od potrzeby. Tym razem dziadek pozostaje w domu już dość długo, na tyle długo, że zdążył porządnie zaleźć za skórę swojej żonie Celinie.
Tego dnia dziadek otrzymuje na obiad bigos. Właśnie tak, to wystarczyło. Krążyły powiastki, że umęczone kaprysami siedzących zbyt długo w domu rybakami, małżonki podawały na stół bigos, co miało być sugestią, że czas w morze.
Poskutkowało, następnego dnia dziadek był już zamustrowany, znów udało mu się trafić na m/t BARAKUDA. Wypłynąć mieli za kilka dni, po zakończeniu przeglądu i uzupełnieniu zapasów.
7. M/T "Barakuda".
Trawler opuszcza świnoujski port we wtorek 11 maja 1965 r. Poruszają się utartą już trasą: Zatoka Pomorska, Kanał Kiloński, Cieśnina Dover, Zatoka Biskajska i trawers gibraltarskiego przesmyku, by po 10 dniach osiągnąć Cabo Blanco (Przylądek Biały) na szelfie mauretańsko-senegalskim.
8. Łowiska.
Na łowisku nie są jednak sami. Prócz nich poławiają tu jeszcze dwa trawlery typu B-23 (DORADA i TARPON). Ten drugi 3 dni później 24 maja osiądzie na mieliźnie i nigdy już nie wróci do połowów. W pobliżu znajduje się też kilka jednostek innych typów (B-20 seria „Miedwie”, czy B-18 seria „Foka”). Akwen jest jednak spory, a i ryb mnóstwo. Starczy dla wszystkich.
Zaczyna się codzienna ciężka praca. Sieć nabita do granic wytrzymałości rybna masą (przyłów często wynosi od 10-15T) wyjmowana jest kilkakrotnie w ciągu dnia, a to przecież dopiero początek. Ryby się odgławia, patroszy, kroi na mniejsze części. Starszy rybak Kazimierz Sikora wraz z kolegami zabierają się do wielogodzinnej pracy…
9. Włok na pokładzie - tu przedstawiony m/t MORS.
Zgodnie z układem zbiorowym rybaków dalekomorskich, czas pracy na statkach znajdujących się w morzu jest nieograniczony. Członkom załóg przysługuje jednak prawo do co najmniej 4-ro godzinnego nieprzerwanego wypoczynku. Pracując w dużym tempie i osiągając wyśmienite wyniki połowowe, w krótkim czasie zapełniają ładownię. Statek nie przyjmie nic więcej, a rybacy mają wreszcie czas na prawdziwy wypoczynek.
10. Kazimierz (pierwszy z prawej) na m/t "Barakuda".
Od samego początku wiadomym było, że wysyłanie tak dużych jednostek tylko po to, by po chwili wracały z urobkiem do kraju, nie było opłacalne, dlatego już od pierwszych rejsów praktykowano tak zwany „eksport z burty”. O co w tym wszystkim chodziło? Mianowicie o to, że jednostka po wypełnieniu ładowni po brzegi nie wracała do kraju, a zamiast tego zawijano do różnych portów afrykańskich, gdzie towar sprzedawano. Z początku była to faktycznie sprzedaż do prymitywnych portów, gdzie towar odbierany był przez setki przekupek. Z czasem nawiązano kontakty z firmami posiadającymi chłodnie mogące przechowywać kilkaset ton ryb. Obecnie większość ryb trafia do „Mesurado Fishing Co.” z tym, że wyładunek może nastąpić Monrovii (Liberia) bądź Lagos (Nigeria).
Dziadek wraz z BARAKUDĄ płyną do Lagos, gdzie nieco ponad miesiąc temu swe ryby sprzedawał także TARPON. W Lagos zapewne znajdzie się czas na zabawę i pozbycie się części zarobionych pieniędzy. Potem powrót na łowisko i wszystko zacznie się od nowa. Znów codzienny przyłów i patroszenie ryb, a po około miesiącu, gdy ładownia znów się zapełni, kolejny kurs do „Mesurado Fishing Co.”, być może tym razem do Monrovii. A potem? Potem znów łowisko i praca bez wytchnienia, by jak najszybciej zapełnić ładownię. Pełna ładownia oznaczać będzie powrót do domu. Domu, w którym po jakimś czasie żona znów poda bigos…
2 Responses to Trawlerem na zachodnie wybrzeże Afryki