W poszukiwaniu Karola Szulca

W zasadzie rozważania dotyczące tego, dlaczego w rodzinnym grobie złożona jest tylko moja praprababcia Rozalia, a nie ma tu jej męża, towarzyszyły mi od pierwszych świadomych wizyt na cmentarzu. Przez większość czasu pozostawały one jednak jedynie w mojej głowie. Gdy w końcu zdecydowałem się o to zapytać, okazało się, że nikt z żyjących nie ma pojęcia, dlaczego tak jest.

Konkel - grobowiec rodziny1. Grobowiec rodzinny.

Stan taki trwał przez wiele lat, aż wreszcie, na fali poszukiwań genealogicznych, odnalazłem na jednej ze stron internetowych wpis, że moja praprababka Rozalia Wesserling w 1895 roku wzięła ślub z Karolem Szulcem i że akt ten obejrzeć można w Archiwum Państwowym w Gdańsku. Wreszcie wiedziałem kogo szukać.

slub karol rozalia2. Akt małżeństwa Karola i Rozalii z 1895 r.

Żeby jednak nie było zbyt łatwo, z jakiegoś powodu, niezrozumiałego już także i dla mnie, postanowiłem, że do archiwum nie pójdę. Nie miałem wtedy żadnego doświadczenia z takimi placówkami, więc może zwyczajnie spanikowałem. Zamiast tego zacząłem się głowić, co z tym moim przodkiem musiało się stać, że nie ma go na cmentarzu. Pomysłów było wiele. Chyba najbardziej oczywistym wtedy wydawał się fakt, że prapradziadek mógł zostać gdzieś zesłany w czasie 2 Wojny Światowej i tam umrzeć. Nie dziwiło mnie to, bo podobne przypadki w mojej rodzinie były.

Gdzieś jednak, w zakamarkach mojej świadomości, zaczął kiełkować jeszcze jeden pomysł. A co jeśli prapradziadek umarł dużo wcześniej niż praprababcia? Może zginął na morzu? Przecież, jeśli zginął odpowiednio wcześnie, to pochowany mógł być na innym cmentarzu… Mój wybór padł na Oksywie.

Właściwie i tak chciałem tam jechać, by sprawdzić, czy nie odnajdę tam starych grobów z rodziny Konkel. Nie znalazłem, ale znalazł się Karol Szulc. Na nagrobku napisano, że urodził się 14.08.1870, a zmarł 23.02.1925. Po obu stronach grobu widoczna jest kotwica, czyżby jednak śmierć na morzu?

3. Nagrobek Karola Szulca.

Uzbrojony w te dane oraz świadomy faktu, że USC właściwym dla tej części obecnej Gdyni było Kosakowo, postanowiłem, że tam właśnie się wybiorę na poszukiwania. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, choć nie obyło się bez problemów. Nie mówię tu bynajmniej o problemach z urzędnikami, czy raczej bardzo miłą panią urzędnik. Chodzi raczej o to, że pod wskazaną datą nie odnaleźliśmy ani Karola, ani żadnego innego osobnika o nazwisku Szulc. Ja ze swoim nikłym doświadczeniem zapewne bym się już poddał i szukał gdzie indziej, na szczęście nie byłem tam sam. Okazało się, że zgon nastąpił rok później niż to wykuto na nagrobku. Skąd ta różnica, nie mam pojęcia, ale Karola, czy raczej Józefa Karola odnalazłem.

schulz karol syn - akt zgonu4. Akt zgonu Karola.

Z aktu zgonu dowiedziałem się, że zgłaszającym był mój pradziadek Jan Konkel – znacie go już z wcześniejszych opowiadań. Karol zaś, także rybak, umarł o godz. 8:30 w swoim domu na Oksywskich Piaskach, a jego rodzicami byli Karol i Elżbieta Kreft. Znów szukam Karola, ale nie daje mi też spokoju ta nagrobkowa kotwica.

Przeszukałem wszelkie dostępne internetowo bazy i nic, no prawie nic. Znalazłem tylko akt zgonu jakiegoś Karola, który w 1871 pozostawił po sobie wdowę Louisę Kreft. Przynajmniej nazwisko się zgadza… Niestety nic więcej, nazwisko Szulc występuje na terenie parafii oksywskiej, ale nikt o imieniu Karol nie urodził się w spodziewanym przedziale czasu. Skąd przybyłeś Karolu?

Nic to, może z czasem na coś wpadnę, teraz kotwica. Przodków rybaków miałem wielu, nigdzie jednak nie pojawia się ani motyw kotwicy, ani nic innego związanego z morzem. Jedna rzecz jednak różni ten grób od innych. Reszta, o których wiem i które znam, to nagrobki powojenne. Ten jest starszy.

Słyszeliście kiedyś o czymś takim jak Merk? Otóż rybackie merki, podobnie jak mieszczańskie gmerki, to znaki za pomocą których oznaczało się między innymi swoją własność. Były one obecne na domach, łodziach i wszystkich innych rzeczach, które dany rybak posiadał. Jedna z ciekawszych prac, jaką na ten temat czytałem to: „Merki rybaków Pomorskich. Przyczynek do heraldyki i folkloru.” Bolesława Namysłowskiego. W pracy tej nie opisano niestety merków rybaków gdyńskich, ani tych zamieszkałych dalej w kierunku Gdańska, ale z monografii tej wynika jasno jak takie merki wyglądały i gdzie je stosowano. Co ciekawe, spotykane są także takie w kształcie kotwicy, a inną ważną sprawą jest to, że były one obecne także na nagrobkach. Czy możliwe jest, że ornament uwidoczniony na nagrobku Karola jest artystyczną wersją jego merku? Możliwe, choć pewności mieć nie można.

Merki_pomorskie_Kaszuby5. Merki rybackie.

Wracając jednak do sedna sprawy, udało mi się odnaleźć zapis, że rodzice Karola brali ślub w 1855 roku. Co ważniejsze jednak, otrzymałem także dostęp do skanu aktu małżeństwa. I tu nastąpił długo oczekiwany przełom. Z aktu dowiadujemy się, że Carl Schulz i Louise Kreft (jednak nie Elżbieta) biorą ślub 26 listopada 1855. Jako miejscowość wskazana zostaje Gdynia. Pan (już nie taki) młody lat 30, panna lat 24. Najważniejsze jednak zostawiłem na koniec. Otóż Carl był ewangelikiem, dlatego nie potrafiłem go odnaleźć w aktach parafii oksywskiej. Louise była katoliczką.

6. Akt małżeństwa Carl Schulz i Louise Kreft 1855 r.

Udało mi się ustalić, że parafią ewangelicką odpowiedzialną za te tereny była ta w Małym Kacku. Na szczęście skany metryk tej parafii dostępne są w sieci. Przeprowadziłem więc szybkie obliczenia pozwalające od roku 1855 odjąć liczbę lat Carla (30) i szukam.

carl schultz 1825 ur ewangel sopot7. Akt urodzenia Carl Schulz 1825 r.

Jest. 6 marca 1825 urodził się Carl Schulz. W Sopocie… No, tu nas jeszcze nie było… Ale już jesteśmy. Rodzice: Anna Maria i jakżeby inaczej, Carl Schulz. Zatem kolejny Karol trafia na tapetę i rozpoczynają się nowe poszukiwania. Niestety tu już będzie trudniej, metryki się skończyły… Ale może uda mi się trafić na jego trop w jakiś inny sposób.

Categories: Genealogia | 5 komentarzy

Trawlerem na zachodnie wybrzeże Afryki

Jeśli chodzi o tradycje rybackie, to od strony taty są one potwierdzone przez 9 pokoleń, na moim dziadku Zygmuncie kończąc. Już mój pradziadek Jan pływał w okolice Bornholmu i jeszcze dalej, na Morze Północne. Dziś chcę Wam jednak opowiedzieć, o dziadku ze strony mamy. Kazimierz Sikora, syn Leona przyszedł na świat 2 marca 1931 r. w domu pod nr 121 w Grojcu, wiosce położonej w województwie małopolskim. Legenda rodzinna głosi, że Sikorowie przybyli tam ze Słowacji, a jeden z przodków był zbójnikiem. Nie znalazłem jeszcze żadnych dowodów potwierdzających tę tezę, a jeśli chodzi o fakty, które mogłyby sugerować inaczej, to nazwisko Sikora notowane jest w Grojcu przynajmniej od 1790. Nie potrafię co prawda jeszcze powiązać tych osób z moim Stanisławem (dziadkiem Leona), który musiał urodzić się gdzieś między 1820 a 1830, ale dużo już mi nie brakuje, więc jestem dobrej myśli.

KS akt chrztu
1. Akt chrztu Kazimierza Sikory 1931 r.

Zatem Kazimierz Leon, bo takie imię przyjmuje podczas bierzmowania, to człowiek gór, a jednak coś go ciągnęło w stronę morza. Czy spowodowane to było kłótnią z ojcem, o której słyszałem, a której szczegóły są skrzętnie pomijane, przez osoby wiedzące co w tamtym czasie zaszło? Czy też może przymusowa praca w Służbie Polsce, podczas której wraz z innymi junakami kładł tory pod przyszłą linię SKM z Gdańska do Sopotu? W każdym razie Kazimierz od młodzieńczych lat pozostaje na Pomorzu.

KS Służba Polsce - może przy budowie SKM-sepia2. Kazimierz (wyższy) w mundurze "Służba Polsce".

Nie udało mu się jednakże dokończyć budowy tego odcinka. Jego otwarcie nastąpiło 2 stycznia 1952 r., w tym czasie Kazimierz już od kilku miesięcy przebywał w wojsku, gdzie szkolił się na artylerzystę. Służbę wojskową kończy 23 października 1953 r. jako kapral działonowy w 18 Baonie Przeciwdesantowym.

KS książeczka wojskowa3. Książeczka wojskowa Kazimierza Sikory.

Po zakończeniu służby wojskowej mieszka kolejno w Domu Turysty w Sopocie, na ul. Bytomskiej 14 w Gdyni, po ślubie w marcu 1954 przeprowadza się na ul. Czerwonych Kosynierów 91, by w końcu osiąść już do końca życia na ul. Warszawskiej 14.

dom turysty Sopotmiramar_9454. Dom Turysty w Sopocie.

I to właśnie ten góral zostaje pierwszym rybakiem dalekomorskim w mojej rodzinie. Kiedy konkretnie rozpoczął tę pracę? Jeszcze nie dotarłem do tych dokumentów, ale wiem gdzie się znajdują, jest to zatem tylko kwestia czasu. Wiadomo natomiast, że od 1964 roku pływa między innymi na statku m/t BARAKUDA, którego właścicielem jest przedsiębiorstwo „ODRA” w Świnoujściu.

odra5. Logo przedsiębiorstwa "Odra" Świnoujście.

Jest to jeden z dwunastu wybudowanych w latach 1963-1965, więc całkiem nowoczesnych, trawlerów-zamrażalni typu B-23. Przewidziane one były do prowadzenia połowów trałowych w rejonie Morza Północnego, północnego Atlantyku oraz łowisk zachodnioafrykańskich. Dane techniczne statku to: 1005 BRT, 382 NRT, 591 t; dł. 69,4×11,0×5,1 m; 1 SD6 Mirrless KLSSMR6, 1600 KM, 1 śrn, 13,5 w; 3 pokł., 2 ład. chłodzone, bomy: .; załog. 40. A nr burtowy to Świ-185.

b-236. Schemat trawlera typu B-23.

Ale wróćmy do dziadka. Historia ta zaczyna się pewnego pięknego majowego dnia 1965 r. Kazimierz prawdopodobnie od z górą 10 lat jest rybakiem. Od roku wypływa w dalsze rejsy, tak że nie ma go czasem w domu przez kilka miesięcy. Po powrocie należy mu się urlop, raz dłuższy, raz krótszy, w zależności od potrzeby. Tym razem dziadek pozostaje w domu już dość długo, na tyle długo, że zdążył porządnie zaleźć za skórę swojej żonie Celinie.

Tego dnia dziadek otrzymuje na obiad bigos. Właśnie tak, to wystarczyło. Krążyły powiastki, że umęczone kaprysami siedzących zbyt długo w domu rybakami, małżonki podawały na stół bigos, co miało być sugestią, że czas w morze.

Poskutkowało, następnego dnia dziadek był już zamustrowany, znów udało mu się trafić na m/t BARAKUDA. Wypłynąć mieli za kilka dni, po zakończeniu przeglądu i uzupełnieniu zapasów.

barakuda7. M/T "Barakuda".

Trawler opuszcza świnoujski port we wtorek 11 maja 1965 r. Poruszają się utartą już trasą: Zatoka Pomorska, Kanał Kiloński, Cieśnina Dover, Zatoka Biskajska i trawers gibraltarskiego przesmyku, by po 10 dniach osiągnąć Cabo Blanco (Przylądek Biały) na szelfie mauretańsko-senegalskim.

zasiegi8. Łowiska.

Na łowisku nie są jednak sami. Prócz nich poławiają tu jeszcze dwa trawlery typu B-23 (DORADA i TARPON). Ten drugi 3 dni później 24 maja osiądzie na mieliźnie i nigdy już nie wróci do połowów. W pobliżu znajduje się też kilka jednostek innych typów (B-20 seria „Miedwie”, czy B-18 seria „Foka”). Akwen jest jednak spory, a i ryb mnóstwo. Starczy dla wszystkich.

Zaczyna się codzienna ciężka praca. Sieć nabita do granic wytrzymałości rybna masą (przyłów często wynosi od 10-15T) wyjmowana jest kilkakrotnie w ciągu dnia, a to przecież dopiero początek. Ryby się odgławia, patroszy, kroi na mniejsze części. Starszy rybak Kazimierz Sikora wraz z kolegami zabierają się do wielogodzinnej pracy…

Połow-mors-0019. Włok na pokładzie - tu przedstawiony m/t MORS.

Zgodnie z układem zbiorowym rybaków dalekomorskich, czas pracy na statkach znajdujących się w morzu jest nieograniczony. Członkom załóg przysługuje jednak prawo do co najmniej 4-ro godzinnego nieprzerwanego wypoczynku. Pracując w dużym tempie i osiągając wyśmienite wyniki połowowe, w krótkim czasie zapełniają ładownię. Statek nie przyjmie nic więcej, a rybacy mają wreszcie czas na prawdziwy wypoczynek.

KS - prawdopodobnie na Barakudzie10. Kazimierz (pierwszy z prawej) na m/t "Barakuda".

Od samego początku wiadomym było, że wysyłanie tak dużych jednostek tylko po to, by po chwili wracały z urobkiem do kraju, nie było opłacalne, dlatego już od pierwszych rejsów praktykowano tak zwany „eksport z burty”. O co w tym wszystkim chodziło? Mianowicie o to, że jednostka po wypełnieniu ładowni po brzegi nie wracała do kraju, a zamiast tego zawijano do różnych portów afrykańskich, gdzie towar sprzedawano. Z początku była to faktycznie sprzedaż do prymitywnych portów, gdzie towar odbierany był przez setki przekupek. Z czasem nawiązano kontakty z firmami posiadającymi chłodnie mogące przechowywać kilkaset ton ryb. Obecnie większość ryb trafia do „Mesurado Fishing Co.” z tym, że wyładunek może nastąpić Monrovii (Liberia) bądź Lagos (Nigeria).

Dziadek wraz z BARAKUDĄ płyną do Lagos, gdzie nieco ponad miesiąc temu swe ryby sprzedawał także TARPON. W Lagos zapewne znajdzie się czas na zabawę i pozbycie się części zarobionych pieniędzy. Potem powrót na łowisko i wszystko zacznie się od nowa. Znów codzienny przyłów i patroszenie ryb, a po około miesiącu, gdy ładownia znów się zapełni, kolejny kurs do „Mesurado Fishing Co.”, być może tym razem do Monrovii. A potem? Potem znów łowisko i praca bez wytchnienia, by jak najszybciej zapełnić ładownię. Pełna ładownia oznaczać będzie powrót do domu. Domu, w którym po jakimś czasie żona znów poda bigos…

Categories: Genealogia | 2 komentarze

Niesamowite przypadki Szymona Witosława

Kilka ostatnich historii traktowało o pomorzu i o rodzinie ze strony mojego taty. Dziś czas na zmianę. Zapraszam Was na Lubelszczyznę, gdzie pierwsi przodkowie mojej mamy odnotowani są kilkaset lat temu. Od początku znajdują się oni na terenach dawnego folwarku Kośmin i wsi przyległych, należących do parafii w Gołębiu. Konkretne miejscowości to Kośmin właśnie oraz Strzyżowice, obie leżące w niewielkiej odległości od rzeki Wieprz.

Wróćmy jednak do głównego bohatera naszej dzisiejszej opowieści. Kim właściwie jest Szymon i o co chodzi z tymi jego niesamowitościami? Otóż Szymon Witosław to mój 5xpradziadek ze strony mamy. Kiedy i gdzie przychodzi na świat nie jest mi wiadome. Z dużą dozą prawdopodobieństwa jest to Kośmin w okolicach roku 1750, ale pewności nie mam. Na pierwszą wzmiankę o nim napotykamy w 1810 roku najpierw w chwili ślubu syna Jana, później zaś w momencie chrztu syna Andrzeja. Szymon jawi nam się tu jako pozostający w służbie dworskiej Folwarku Kośmińskiego. Folwark jak to folwark powiecie, różnym osobom przypadają tam różne role. Mój przodek miał szczęście zostać… pastuchem od bydła. Zapisano, że w chwili chrztu Andrzeja Szymon miał lat 54 i mieszkał w domu pod nr 2, a matką dziecka jest Marianna w wieku 22 lat. Nieźle, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że miał być tylko zwykłym pastuchem w folwarku.

andrzej ur 18101. Akt urodzenia Andrzeja Witosława - 1810 r.

Jeśli bralibyśmy pod uwagę tylko ten jeden akt, wszystko mogłoby się wydawać lekkie, łatwe i przyjemne. Niestety już około pół roku później, bo w lipcu 1811, przy sporządzaniu aktu zgonu Andrzeja, sprawy pozostają już tylko przyjemne. Przyjemne bo zagadkowe, ciekawe, zmuszające do myślenia. W powyższym akcie czytamy, że Szymon mieszka w domu pod nr 1, ma lat 60, a jego żona Marianna (Kulas lub Kutas – ciężko się zdecydować, które ciekawsze) 24 lata. Niezmiennie jednak Szymon pozostaje pastuchem dworskim.

andrzej zg 18112. Akt zgonu Andrzeja - 1811 r.

Przełom następuje 31 maja 1812 kiedy to Szymon zostaje uznany za zmarłego. Dowiadujemy się tego z aktu małżeństwa Wojciecha Witosława, syna Szymona i Katarzyny – też już zmarłej. To w tym momencie zacząłem zastanawiać się, czy Szymonów nie było przypadkiem dwóch (ojciec i syn), ale jak się później okazało, był tylko jeden.

wojciech witoslaw syn szymona i katarzyny slb 18123. Akt małżeństwa Wojciech Witosław i Małgorzata Szaja - 1812 r.

Zajmuje mu to trochę więcej niż standardowe 3 dni, ale ostatecznie już 12 lipca nasz niedawny denat stawia się osobiście w Gołębiewskim Kościele i zgłasza narodziny swego kolejnego dziecka – Małgorzaty. Dalej jest pastuchem, lecz o dziwo, doświadczenia z niedawną śmiercią pozwoliły mu zrzucić z siebie kilka lat. W akcie urodzenia Małgorzaty bowiem Szymon ma lat 50, a jego małżonka Marianna 25. Dalej mieszkają w domu nr 1 w Kośminie.

malgorzata ur 18124. Akt urodzenia Małgorzaty Witosław - 1812 r.

Kolejny raz natrafiamy na Szymona około rok później, bo w czerwcu 1813, przy sporządzaniu aktu zgonu małej Małgorzaty. W jego życiu zaszedł szereg zmian. Po pierwsze nie jest już pastuchem. Po latach dorabiania się na pańskim dworze, został Gospodarzem i zamieszkuje teraz w Kośminie, w domu pod nr 20. Niestety postarzał się też o 10 lat i w wyżej wspomnianym akcie ma ponownie lat 60. Odmłodniała tymczasem jego żona, Marianna ma lat 20.

malgorzata zg 18135. Akt zgonu Małgorzaty - 1813 r.

W 1814 przychodzi na świat kolejny syn Szymona, a mój 4x pradziadek Tomasz. Szymon, mimo upływu lat, zdaje się być w coraz lepszej formie. W akcie urodzenia Tomasza czytamy, że ojciec jego, Gospodarz z Kośmina zamieszkały w domu pod nr 3, ma lat 40. Nie można tego samego powiedzieć o Mariannie, bo w niespełna rok przeszła z lat 20 do 36.

tomasz ur 18146. Akt urodzenia Tomasza Witosława - 1814 r.

Ostatni raz na Szymona napotykamy 21 lipca 1828, kiedy to synowie Błażej i Wojciech Witosławowie oświadczają, że dnia 19 lipca o godzinie 7 rano zmarł we wsi Strzyżowicach Szymon Witosław, 80-cio letni żebrak, pozostawiając po sobie owdowiałą żonę Mariannę.

szymon zg 18287. Akt zgonu Szymona - 1828 r.

Zważywszy na to, że zarówno obaj zgłaszający synowie, jak i jeszcze jeden – Jan, byli gospodarzami, czy to w Kośminie, czy to w Strzyżowicach, w głowie mi się nie mieści, że ich ojciec mógłby umrzeć jako żebrak… Zważywszy jednak na wszystkie inne nieścisłości przy spisywaniu aktów, jakie starałem się Wam pokazać, możliwe, że i to nie do końca jest prawdą, a historia ta powinna ukazać nam, że do wszelakich treści na temat naszych przodków, do których uda nam się dotrzeć, powinniśmy podchodzić z pewnym krytycyzmem i powściągliwością.

Categories: Genealogia | 2 komentarze

Holownik i człowiek

Narodzili się tego samego 1921 roku.

Kiedy na przełomie XIX i XX wieku zaczęto intensywnie eksploatować złoża i potrzeba było fachowych rąk do pracy, rodzina Szczerbowskich postanowiła emigrować do Niemiec. Skąd konkretnie Józef wraz z rodziną pojawili się w Westfalii? Nie wiem. Ale przebywali tam przynajmniej od 1904 do 1921 roku. Henryk urodził się 4 października w Wiescherhofen w Niemczech i był synem górnika Józefa Szczerbowskiego oraz Leokadii Leukowskiej, a co za tym idzie bratem mojej prababki Marty. Równo dwadzieścia dni po 4 urodzinach Henryka, jego starsza siostra bierze ślub. Ceremonia ma miejsce w małym francuskim miasteczku Divion w regionie Nord Pas-de-Calais, które było następnym przystankiem emigrantów zaczynających swą podróż niemal 30 lat wcześniej z okolic Wielkopolski. W Polsce Henryk pierwszy raz melduje się 28 lipca 1936 roku wraz z całą swoją rodziną. W księdze adresowej Gdyni z 1937 Józef Szczerbowski widnieje jako właściciel posesji przy ul. Wielkopolskiej 66a – w tamtych czasach Orłowo.

1. Henryk Szczerbowski

1. Henryk Szczerbowski

Holownik o mitycznym imieniu „ATLAS” powstał w stoczni Maschine Fabriek & Scheepswerf van P. Smit N.V. w Rotterdamie. Był to bardzo dobry, zgrabny holownik portowy o 110 BRT pojemności ; 24,3 m długości ; 5,8 m szerokości, a zanurzenie jego wynosiło 2,8 m. Napędzała go trzycylindrowa maszyna parowa potrójnego rozprężania o mocy 400 KM. Wszystko to pozwalało mu wychodzić w morze przy stanie 5 stopni w skali Beauforta. Dokładnie rok przed pojawieniem się Henryka w Polsce, bo w lipcu 1935, „ATLAS” zostaje zakupiony z Holandii dla Żeglugi Polskiej w Gdyni.

atlas - 12. "ATLAS"

Wybuch wojny zastaje obydwóch w Gdyni. Henryk we wrześniu 1939 roku zostaje złapany przez Gestapo i przewieziony do obozu Stutthof. Niestety jedynym materiałem pozostałym po tym fakcie jest karta ze wskazaniem, że został on wpisany na ewidencję obozu pod nr 5889. Zapisano tam także, że w tym okresie swojego życia Henryk był hydraulikiem.

Henryk Szczerbowski - ewidencja obozu Stutthof3. Karta z obozu Stutthof

„ATLAS” jeszcze przed wybuchem II Wojny Światowej, bo 29 sierpnia 1939 r. zostaje podporządkowany Marynarce Wojennej. Nie wiem jakie konkretnie czynności przypadają w udziale holownikowi w tym okresie. Zapewne pomaga w pracach przy blokowaniu wejść do portu. Choć prawdopodobnie w tych zmaganiach biorą udział jedynie „URSUS” i „TYTAN”. Wiadome natomiast jest, że w nocy z 12/13 września „ATLAS” wraz z powyższymi dwoma zostaje zatopiony w wejściu północnym, jedynym dotąd wolnym przejściu do portu w Gdyni. W tym samym miejscu Polacy topią jeszcze holownik „TUR” oraz okręty wojenne „Żeglarz” i „Sokół”.

Jak długo Henryk pozostaje w obozie i jakie są jego wojenne losy, pozostaje tajemnicą. „ATLAS” zaś zostaje podniesiony z dna i jeszcze jesienią 1939 wraz innymi wydobytymi holownikami wcielony do Kriegsmarine Arsenal Gothenhafen jako „PUTZIG”. Niestety i jego dzieje pozostają tajemnicą. Faktem natomiast jest, że w sierpniu 1945 zostaje on odnaleziony w Kilonii i zostaje przejęty przez władze polskie 24 grudnia 1945 roku.

Czy wtedy spotkali się po raz pierwszy? Nie potrafię powiedzieć. Pewne jest natomiast, że zarówno „ATLAS” jak i Henryk pracują w 1946 roku dla Wydziału Holowniczo-Ratowniczego Żeglugi Polskiej. Pracują razem. Henryk jest nurkiem w załodze. Holownik ten jest jednym z najlepszych w Wydziale, ustępuje on co prawda „URSUSOWI” ale i tego trzeba czasem zmieniać. Postanowiono więc, że świeżo wyremontowany przez stocznię nr 12 „ATLAS” (po awarii wskutek zderzenia z holownikiem „WILK”), zostanie wysłany do Szczecina w celu zluzowania swego potężniejszego kuzyna.

Henryk Szczerbowski4. Artykuł z "Dziennika Bałtyckiego" z 23 września 1946r.

Zatem 19 września 1946 roku o godzinie 6:15 , po inspekcji i z uzupełnionym sprzętem ratunkowym, holownik wyszedł z Gdyni. Wszelkie znaki na niebie i ziemi, łącznie z prognozą meteorologiczną, nie przewidywały pogorszenia się pogody. „ATLAS” na swym pokładzie przewoził 13 osób. W założeniu miały to być dwie zmiany załogi. Kierownictwo statku, które do tej pory dzierżył szyper Władysław Wachułka zostało na ten rejs złożone w ręce bardziej doświadczonego szypra-instruktora Józefa Pyziaka, który prowadził już wcześniej tą samą trasą „URSUSA”. Z zapisów, do których mamy dostęp dzięki materiałom archiwalnym Izby Morskiej w Gdyni, dowiedzieć się możemy, że jeszcze o 10:30, gdy mijali Rozewie, pogoda była jeszcze dość dobra. Wiało co prawda czwórką w skali Beauforta, ale jak wiemy, „ATLAS” spokojnie sobie radził w takich sytuacjach. Podobny komunikat otrzymujemy w momencie, gdy mijali latarnię morską Stilo około 13:20.

Przełomowa okazała się godzina 16:00. Na wysokości latarni morskiej Czołpino, wiatr zaczął gwałtownie się wzmagać, zmieniając jednocześnie kierunek na zachodni. Fala zaczęła rosnąć w zastraszającym tempie, a prędkość statku wyraźnie zmalała. W pewnym momencie fale tak gwałtownie zalewały już dziób, że „ATLAS” musiał iść połową mocy.

Postanowiono, że schronią się w Postominie – dzisiejszej Ustce – do którego wszakże brakowało im 16 mil morskich. Jednak po godzinie 18:00 stało się to całkowicie niemożliwe. „ATLAS” nie był w stanie iść do przodu, źle słuchał steru, a fala wciąż ustawiała go bokiem do wiatru. Załga zmuszona została do uruchomienia pomp, ponieważ woda zaczęła przedostawać się do maszynowni.

Naturalnym wyjściem wydawało się dokonanie zwrotu w celu ukrycia się w porcie helskim. To poprawiło nieco sytuację ponieważ wiatr i fale napierały teraz na holownik od strony rufy. Gdzieś pomiędzy 20:00 a 21:00 ponownie ujrzano światło Stilo. Niestety, chwilę później ogromna fala uniosła rufę, skręciła i pochyliła statek w kierunku lądu. Dynamo przestaje działać. Od tej pory marynarze skazani są na ciemność. Niestety przestają działać także pompy. Woda nie schodzi już z pokładu, a po chwili przestaje działać ster. Serce holownika wciąż jednak jeszcze pracuje. Do brzegu pozostają dwie mile. „ATLAS” posiada dwie tratwy ratunkowe, po jednej na dziobie i rufie. Załoga zakłada pasy ratunkowe i dzieli się na dwie części. Henryk wraz z pięcioma innymi marynarzami znajduje się przy rufowej. Statek przechyla się coraz bardziej. Prawe nadburcie znajduje się już pod wodą. Chwilę później także komin zaczyna niebezpiecznie zbliżać się do linii wody. W tym momencie tratwa rufowa spływa na wodę. Wraz z Henrykiem jest na niej jeszcze Wacław Strassenberg – palacz, Alfons Rejmus – maszynista, Franciszek Lubiński – starszy marynarz oraz Stefan Moczyński i Wacław Kalinowski – młodsi marynarze. Po chwili „ATLAS” nieoczekiwanie wyprostował się, przechylił na drugą burtę i zatonął. To w tym momencie po raz ostatni widziany był kapitan Józef Pyziak. Stał na wystającym jeszcze pokładzie i coś krzyczał. Z perspektywy czasu przypuszczać można, że czołowa tratwa nie oddzieliła się od holownika z jakiegoś powodu.

Tym czasem ludzie zgromadzeni na drugiej tratwie walczyli o życie zmagając się z niesłabnącym wiatrem oraz potężnymi falami. Około północy, jak zeznał później Feliks Woźny – drugi oficer, jego łódź, której uchwycił się tuż przed zatonięciem holownika, zderzyła się z tratwą. Czym prędzej więc przeszedł na nią. Nie trwało długo, gdy fale przewróciły tratwę i cała siódemka znalazła się w wodzie. Wzajemnie sobie pomagając, powoli ponownie zaczęli zajmować miejsca na tratwie. Niestety już tylko w szóstkę. Alfons Rajmus odrzucony został tak daleko, że nie sposób było mu przyjść z pomocą. Do rana tratwa wywracała się jeszcze kilkanaście razy. Za każdym z nadludzkim wysiłkiem rozbitkowie na nią powracali. Około 6:00 rano fala przyboju przewróciła tratwę po raz ostatni. Do brzegu było nie więcej niż 200 m. Tym razem morze zabrało ze sobą Franciszka Lubińskiego oraz Stefana Moczyńskiego. Przy tratwie pozostało już tylko czterech: Woźny, Strassenberg, Kalinowski i nurek – Henryk Szczerbowski…

Ten ostatni przeżył „ATLASA” o kilka godzin. Na brzegu w okolicach Karwii Wojska Ochrony Pogranicza odnalazły tylko Feliksa Woźnego i Wacława Strassenberga. To jedyne osoby, które przeżyły tę katastrofę. Niebawem wyłowiono jeszcze ciała czterech osób, wśród nich Henryka, nikt z nich nie dawał już jednak znaku życia.

Henryk Szczerbowski - nekrolog5. Nekrolog

Jakiś czas później morze wyrzuciło pod Rozewiem ciało Józefa Pyziaka, a zwłoki dwóch innych ofiar odnaleziono aż pod Stutthofem. W orzeczeniu Izby Morskiej w Gdyni, która 31 stycznia 1949 roku badała sprawę „ATLASA” czytamy: „…przyczyną zatonięcia oraz śmierci 11 członków załogi w nocy z 19-20 września 1946 roku, w rejonie latarni morskiej Stilo, była siła wyższa, sztorm o sile 9-100B.”

Categories: Genealogia | 2 komentarze

Wywiad z prapradziadkiem

Wszyscy zapewne zgodzimy się, że w genealogii rozmowy z przodkami, czy też ogólnie osobami starszymi są bardzo ważne. Większość z nas miała zapewne okazję rozmawiać ze swoimi dziadkami. Można od nich usłyszeć wiele wspaniałych historii. Dowiedzieć się czegoś ciekawego o dawnych losach naszej rodziny, o ich przygodach, miłościach, tragediach, a także poznać wiele rodzinnych legend, z którymi późniejszy młody genealog będzie musiał się zmierzyć.

Miałem to nieszczęście, że obydwaj dziadkowie i jedna babcia zmarli w okresie między 10 a 12 rokiem mojego życia, nawet w głowie nie postało mi wtedy, że będę zajmował się genealogią, ba pewnie bym sobie język połamał na tym wyrazie. Tym niemniej i z tego okresu pozostało mi w głowie kilka rodzinnych historii, z którymi aktualnie przyszło mi się zmagać.

dziadkowie1. Dziadek Kazik, Zygmunt i babcia Gertruda.

Ostatnia babcia zmarła w lutym 2003 roku, ale i wtedy nie byłem jeszcze świadom tego, że za parę lat połknę bakcyla i będę pluł sobie w brodę (w moim przypadku dosłownie), że nie wykorzystałem okazji i nie zaczerpnąłem z tej wielkiej skarbnicy wiedzy. Dziś ta linia, to moje największe utrapienie. Zatrzymałem się na ojcu mojej babci i nie mam żadnego punktu zaczepienia.

CS może 19562. Babcia Celinka.

Dziadkowie dziadkami, ale nieliczni z nas mają to szczęście, by porozmawiać ze swymi pradziadkami. W moim przypadku – oczywiście z tego co pamiętam – rozmowa ograniczała się do dzień dobry i przytulenia. Prababcia – jedyna żyjąca z tego pokolenia – zmarła w 1985, miałem wtedy 8 lat. A szkoda, bo losy tej kobiety były niezwykle barwne. Dość powiedzieć, że urodziła się w Niemczech w 1904 roku, tam też poznała swojego męża. Oboje byli jednak Polakami. Ślubie biorą już we Francji. Około 1934 wracają do Polski. Jej mąż Edmund ginie w 1944 w oflagu Rotenburg/Fulda, a Marta od tego czasu sama wychowuje piątkę dzieci. Niebawem postaram się opowiedzieć Wam o jej bracie, Henryku Szczerbowskim, który zginął w 1946 w katastrofie holownika „Atlas”.

prababcia3. Prababcia Marta.

Spróbujmy pójść jednak krok dalej, teoretycznie jest to możliwe, więc całkiem prawdopodobne, że ktoś z Was miał także przyjemność rozmowy z którymś ze swoich prapradziadków i to w wieku, gdy interesował się już genealogią. To musiała być wspaniała rzecz. Już spieszę z wyjaśnieniem, że mimo tytułu tego tekstu, ja takiej sposobności nie miałem. Prapradziadek o którym mowa urodził się 29 kwietnia 1865 i kiedy przychodziłem na świat, miałby już lat 112. Niestety zmarł w 1946 roku, ale mimo tego, to właśnie o nim chciałbym Wam dziś opowiedzieć.

Zdarzyła mi się bowiem rzecz niezwykła. Dane mi było bowiem poznać tego człowieka trochę bliżej, a to za sprawą pewnej ankiety, ale… zacznijmy od początku.

Zwyczaje-Rybaków-Kopiowanie4. Publikacja pracy Bożeny Stelmachowskiej.

Pewnego dnia, gdy jak zwykle czekając na zakończenie zajęć przez syna w szkole muzycznej, udałem się do czytelni miejskiej, w ręce wpadła mi publikacja, o której do tej pory nie miałem zielonego pojęcia. Książka ta nazywała się „Zwyczaje rybaków polskiego wybrzeża Bałtyku” i według mnie traktowała zapewne dokładnie o tym, o czym mówił tytuł. Pomyślałem sobie, że to znakomita okazja, by dowiedzieć się czegoś więcej o dawnym życiu moich przodków, czym prędzej więc wypisałem rewers i… Jakież było moje zdziwienie, gdy zamiast zwięzłego tekstu na temat zwyczajów i wierzeń na przestrzeni wieków, otrzymałem swego rodzaju kompendium podsumowujące badania, jakie prowadzone były przez dr Bożenę Stelmachowską na naszym wybrzeżu w roku 1933.

ankieta5. Ankieta Ksawerego.

Okazało się, że w tamtym czasie do nadmorskich miejscowości rozsyłany był tak zwany Kwestionariusz Rybacki zawierający szereg pytań dziedzin zawierających się w tak szerokim zakresie jak połowy, czy czary. Robiło się coraz bardziej ciekawie, a najlepsze miało dopiero nastąpić. Otóż wśród osób, które przesłały wypełnioną ankietę odnalazłem taki wpis: Konkol Ksawery, Mechelinki. W tamtym czasie w Mechelinkach nie było innego Ksawerego, zatem ten musiał być „mój”. Książka była niezmiernie ciekawa, ale z zasady miała jedną wadę. Nie miała wszystkich odpowiedzi Ksawerego, choć od czasu do czasu się pojawiały. Oczywiście było mi mało. Na szczęście w książce odnalazłem zdjęcia jednej z ankiet, a pod nimi podpis, że pochodzą ze zasobów Archiwum PAN w Poznaniu. Jeszcze tego samego dnia napisałem maila w tej sprawie, a po dwóch kolejnych byłem szczęśliwym posiadaczem ankiety wypełnionej przez mojego przodka.

Te kilka kartek pozwoliło mi bliżej poznać mojego prapradziadka, oderwać od suchych dat stanowiących kolejne etapy jego życia, a przede wszystkim poznać wartości jakimi kierował się w życiu.

Co zatem mogę o nim powiedzieć? Otóż wydaje się, że całkiem sporo. Z pewnością był człowiekiem religijnym. W wielu odpowiedziach powołuje się na Boga, czy wypowiada się z szacunkiem o wierze.

Przykładem może być pytanie: O to, „czy przybija się obrazy świętych do łodzi?” Na co Ksawery odpowiada: „Tak obrazy przybija się do łodzi, bo to dobry zwyczaj.” W innych miejscach powołuje się na Boga, jako władnego nad losem rybaka, ale już w pytaniu pierwszym dowiadujemy się, że według mojego przodka: ryby zostały stworzone przez Boga na pokarm dla człowieka.

Czego jednak o Ksawerym powiedzieć nie można, to tego, że był człowiekiem zabobonnym, a jeśli już to w stopniu niewielkim. W szeregu bowiem pytań uzyskujemy od niego odpowiedź typu: „to są zabobony”, czy też dosadniej: „głupota”. Za przykład niech posłuży mi pytanie: „Czy częste sny o rybach oznaczają bliskie małżeństwo? Uwaga: Dziewczęta przywiązują niekiedy pęcherzyki rybie do wielkiego palca u nóg – przed spaniem. Jeżeli pęcherzyk pęknie przez noc – to dziewczyna nie wyjdzie za mąż. Czy znane u nas podobne praktyki?” Ksawery odpowiada na to wprost: „To są zabobony. Uwaga: nasze rybackie dziewczęta wyjdą za mąż bez pęcherza.” Czy też: „Czy można zakląć dobrą pogodę?” Kiedy to odpowiada dosadnie: „Głupota”. To może świadczyć także o tym, że był człowiekiem konkretnym i nazywał rzeczy po imieniu.

Jednocześnie jest także osobą dość mocno zakorzenioną w wierzeniach ludu związanych z medycyną. Możemy się zatem od niego dowiedzieć, że suchoty leczy się między innymi wątrobą rybną. Na ogół cechuje go jednak zdroworozsądkowe myślenie. Czego przykład daje nam odpowiedź na pytanie: „Czy dziecku dla łatwiejszego ząbkowania przeciąga się rybkę przez usta?” Ksawery odpowiada: „Rybackim dzieciom wyjdą ząbki bez ocierania rybami”. Czy w momencie gdy odpowiada na pytanie: „Czy to dobry znak, gdy chory pragnie zjeść rybę?” Odpowiada, moim zdaniem wzorcowo: „To znak dobry, bo ma dobry apetyt”.

Z tekstu można się także dowiedzieć, że Ksawery jest człowiekiem pragmatycznym, ze zdrowym podejściem do życia. Jednym z przykładów takiego podejścia może być odpowiedź na pytanie: „Czy przybija się ogon rybi do sufitu, aby oddalić nieszczęście?” Trudniej o bardziej pragmatyczną odpowiedź: „Szkoda ogon przybić do sufitu, lepiej go zjeść”.

Na zakończenie dodam jeszcze, że Ksawery był z pewnością także osobą niepozbawioną poczucia humoru. Na pytanie z ankiety: „Czy ości pozostałe od wieczerzy wigilijnej pomagają na choroby krów, gdy daje się te ości w proszku?” Odpowiada w sposób następujący „Rybacy nie posiadają krów, ale niektórzy mają kota”.

Czy z tekstu ankiety da się wyczytać coś więcej? Zapewne tak. Wszystkich, którzy mają na to ochotę zapraszam do zapoznania się z nią. Umieszczam ją poniżej, z góry zaznaczam jednak, że Ksawery na kilka pytań nie odpowiedział, a wszystkie zarówno pytania, jak i odpowiedzi nieznacznie spolszczyłem.

zyczenia6. Życzenia świąteczne na końcu ankiety.

ANKIETA RYBACKA Z 1933 r.

Przesądy związane z rybami

  1. Skąd się wzięły ryby? Ryby Bóg stworzył dla pokarmu człowieka.
  2. Czy w głowie ryby znajdują się kamienie zaczarowane? W głowie ryby znajdują się kamienie Mądrości.
  3. Czy brak ryb przy połowach może być wynikiem grzechu człowieka, jego występku? Jeśli człowiek zgrzeszy, to Bóg mu nie da ryb.
  4. Czy ryby śpią? Nie ryby o spaniu nie myślą.
  5. Czy ryby czują nieszczęście, mające spotkać ludzi i wioski, (np. zarazę)? Jeśli ma być burza, to ryby w głąb się kryją.
  6. Czy uciekają przed nieszczęściem? Przed taką rybą co nad nimi króluje uciekają.
  7. Od czego ryby tyją i które są tłuste? Jedna z drugiej żyje i jest tłusta.
  8. Czy na tłustość ryb wpływa wiatr? Nie.
  9. Kiedy ryby chorują i od czego, kiedy umierają? Od brzydkiej wody ryby chorują i też umierają.
  10. Co szkodzi rybom, czy np. susza na lądzie? Czy służy deszcz? Nic nie szkodzi.
  11. Czy ryby podczas deszczu pływają pod wierzchem? Tak, to ryby lubią.
  12. Czy ryby powracają do miejsc gdzie się urodziły? Uprasza się o podanie innych wiadomości o rybach. Ryby nie znają swego miejsca urodzenia.

Sny

  1. Gdy się śni o rybach, co to znaczy, (czy może śmierć kogoś z najbliższych)? Jako się śni o rybach, tedy żadnych się nie ułowi.
  2. Czy to dobry znak, gdy chory pragnie zjeść rybę? To znak dobry, bo ma dobry apetyt.
  3. Czy sen o rybach może oznaczać szczęście? Sen żadnego szczęścia o rybach nie wyprowadza.
  4. Cyganie wróżą z ryby przybitej na gwoździu. Jeżeli przeżyje do drugiego dnia – to dobry znak – gdy zakrwawi się i przestanie żyć to zły znak. – Czy podobne praktyki znane są na naszym wybrzeżu? Takiej głupoty jako cyganka wróży u nas nie ma.
  5. Czy sny o rybach oznaczają też pieniądze? Czy co innego? Uwaga: Czy jest zwyczaj przechowywania łuski rybiej (karpia) od Wigilii Bożego Narodzenia na szczęście? (pieniądze). Czy wkładają łuskę rybią do pieniędzy? Nie.
  6. Czy częste sny o rybach oznaczają bliskie małżeństwo? Uwaga: Dziewczęta przywiązują niekiedy pęcherzyki rybie do wielkiego palca u nóg – przed spaniem. Jeżeli pęcherzyk pęknie przez noc – to dziewczyna nie wyjdzie za mąż. Czy znane u nas podobne praktyki? To są zabobony. Uwaga: nasze rybackie dziewczęta wyjdą za mąż bez pęcherza.
  7. Czy ryby przepowiadają deszcz? Uwaga: Mówią, że będzie długa zima, jeżeli ryby długo się „parzą”. Ryby mają w morzu wody dosyć.
  8. Czy przybija się ogon rybi do sufitu, aby oddalić nieszczęście? Szkoda ogon przybić do sufitu, lepiej go zjeść.
  9. Czy przywiązuje się uwagę do sposobu gotowania ryby, (np. czy mówi się, że ryba jest pożywna, gdy drga przy rozkrawaniu)?
  10. Czy rybom szkodzą „złe” oczy ludzi, tzw. „uroczne oczy”? Tak, człowiecze oczy szkodzą rybom.
  11. Czy rybacy dla dobrego połowu przybijają do łodzi rybę? Nie bo to są zabobony.
  12. Czy może przybijają obrazy świętych i jakich? Tak, obrazy przybija się do łodzi bo to dobry zwyczaj.
  13. Czy wykrywają kradzież ryb i sieci? Czy znane zakopywanie sieci złodzieja na cmentarzu? (Opisać przebieg tej czynności) My w coś takiego nie wierzymy.
  14. Czy przy jedzeniu rozrywają ościec rybi, aby tak czarownicy przetrącić krzyż? Oście wyżera się podłóg swego lepszego pożytku.

Medycyna

  1. Jakie choroby leczy się za pomocą ryb? Suchoty leczy się wątrobą rybną.
  2. Czy np. przeciw suchotom zawiązuje się dziecku przez trzy dni z rzędy żywą rybę do piersi? Nie.
  3. Czy przeciw chorobom wątroby przywiązuje się rybie na woreczku trochę sproszkowanych paznokci od rąk i nóg chorej osoby, aby ryba odpływając zabrała ze sobą chorobę? Nie, to nazywamy zabobony.
  4. Czy dziecku dla łatwiejszego ząbkowania przeciąga się rybkę przez usta? Rybackim dzieciom wyjdą ząbki bez ocierania rybami.
  5. Czy przeciw kokluszowi daje się dziecku wąchać rybę? Uwaga: W Jugosławii, gdy ktoś cierpi na żółtaczkę to powinien chwytać rybę, wrzucić ją na większe naczynie z wodą i patrzeć na nią dopóki nie zdechnie; potem należy wylać wodę wraz z rybą na drogę krzyżową. – To samo praktykują przeciw chorobom żołądka. Czy znane u nas te praktyki? Takiej praktyki u rybaków nie znamy.
  6. Czy żółć ryby używają przeciw chorobom ocznym? Uwaga: W Prusach Wschodnich jest zwyczaj, że gdy komuś ość uwięźnie w gardle – to powinien inną ością od tej samej ryby ukłuć się na wierzchu głowy, a wtenczas ość spadnie. – Czy na naszym wybrzeżu znane podobne praktyki? Żółć rybna jest oczom szkodliwa.
  7. Czy ości pozostałe od wieczerzy wigilijnej pomagają na choroby krów, gdy daje się te ości w proszku? Rybacy nie posiadają krów, ale niektórzy mają kota.
  8. Czy dziecku urzeczonemu przez czarownicę daje się ość sproszkowaną? Nie.
  9. Czy naciera się rybim ogonem oczy dziecku na choroby oczu? Nie.
  10. Czy rybą leczy się ból zębów i jak? Tako leczy się zęby rybami gdy je się chce zjeść.

Znaczenie społeczne ryby

  1. Czy ryba jest potrawą weselną? O bardzo wspaniała weselna.
  2. Czy piecze się ciasto albo pierniki w kształcie ryby? I kiedy? Może na św. Marcina, św. Mikołaja, na Boże Narodzenie? Tako na wesele rybackie.
  3. Kiedy się jada ryby najczęściej oprócz postu? Kiedy ryby się jada zawsze.
  4. Czy przynosi się ryby do kościoła i w jakim celu, kiedy? Rybi nie są do kościoła przeznaczone lecz ludzie.
  5. Jakie są baśni o rybach? Np. o rybie, co połknęła pierścień, o rybie, która mówi i płacze; czy są ryby, których nie należy zabijać; czy może być diabeł ukryty w rybie; dlaczego niektórzy ludzie skrobią żywe ryby? To pytanie mnie jest ciemne.

Połowy

  1. Czy dobre lub złe połowy powodują czary i jakie? Dobry połów powoduje chwałą Bożą.
  2. Czy mówią, że ten który dużo złowił trzyma ze „złym”, umie czarować? Tako ten ma szczęście.
  3. Czy zdarza się, że rybacy poszczą przed połowem? Nie, jeszcze brzuch się napełnia.
  4. Czy zamawiają nabożeństwa o dobry połów? Tako naturalnie.
  5. Czy kobiety biorą udział w połowach, czy przynoszą szczęście, czy nieszczęście? Kobieta nie ma szczęścia.
  6. Czy są jakie osoby, które nie powinny widzieć połowu, ani też brać w nim udziału? Są takie co mają brzydkie oczy.
  7. Czy przed połowem należy milczeć? Uwaga: W Irlandii nie należy ani śpiewać ani gwizdać podczas połowu. Można wszystko, nawet gwizdać.
  8. Czy ryby słyszą hałas, rozmowę, czy może boją się? Boją się przed hałasem.
  9. Czy przy połowie używa się przynęty i jakiej (np. wolno używać padliny)? Nie.
  10. Jeżeli dużo ryb idzie do sieci, czy polega to na czarostwie? Jako dużo ryb ułowią to radość dla rybaków.
  11. Jakie przynęty stosuje się, aby ryba szła do sieci? Np. czy zakłada się do sieci poświęcone ziele, listki różane, gorczycę, inne zioła? Ryby do sieci idą kiedy ciemno jest.
  12. Czy utrzymuje się przekonanie, że wraz z ukradzeniem lub zagubieniem sieci ginie szczęście danego osobnika? Uwaga: W Prusach Wschodnich na szczęście wiążą do sieci kawałek liny okrętowej szczęśliwego okrętu albo też wycinają kawałek sieci szczęśliwego rybaka w nocy, palą ten kawałek i rozrzucają na własne sieci. Tako kiedy jest sieć obkradziona gubi szczęście.
  13. Może odcina się końce sieci ciągnionych? To są zabobony.
  14. Czy przez to odejmuje się szczęście tamtemu rybakowi? To są zabobony.
  15. Czy można ustrzec się od nieszczęścia cerując miejsce uszkodzone lewą ręką?
  16. Dla uzyskania szczęścia spala się nieco słomy z dachu szczęśliwego rybaka i okadza się własne sieci. Czy znane te praktyki? U nas takiego głupstwa nie znamy.
  17. Czy strzela się na krzyż poprzez sieci dla szczęśliwego połowu? To jest głupota.
  18. Czy posypuje się solą sieci? – Czy okadza się je, czy się je święci? Tak jeśli rybak pierwszy raz na połów idzie, to się święconą wodą kropi.
  19. Czego unikają przy wynoszeniu sieci? Np. przechodzić koło studni, nie pożyczać niczego z domu przy pierwszym połowie? Bab starych unika się.
  20. Czy drzwi zostawiają zamknięte, gdy sieć wyniosą? Tako dom się zamyka oby złodziej nie wpadł.
  21. W Prusach Wschodnich przynosi szczęście, jeżeli śmieci nie sprząta się w dniu połowu. – Czy znane te praktyki? U nas tego nie znamy.
  22. Czy śmieci włożone do sieci przynoszą szczęście? Nie.
  23. Czy święci się sieci? Tak.
  24. Czy sieci odgrywają rolę w życiu prywatnym, poza połowem? Np. w Rosji zaszywają kawałek sieci do sukni panny młodej. Kawaler nosi zaszyty w pasku kawałek sieci. Nie.
  25. Czy daje się zmarłemu sieć do trumny, aby nie powrócił na ziemię? (Każdego roku może rozwiązać tylko jeden węzeł). Nie.
  26. Co mówią bajki o sieciach i połowach? Nic.
  27. Jakie modlitwy odmawia się na dobry połów? (Jeżeli to nieznane ogólnie to podać te modlitwy). Tako, jak komu się podoba.
  28. Może są jakie zaklęcia na dobry połów, a może przeklina się nieprzyjaciół swoich, albo złodziei sieci. Podać dosłownie, jak mówią, gdy wyklinają? Takiego czegoś to nie znamy.
  29. Do jakich świętych się modlą o dobre połowy? Do św. Pawła.
  30. Czy rybak klnie przy połowie, czy też wystrzega się tego? Rybak wcale nie klnie.
  31. Czy rzucają miotłę albo inny przedmiot za tym, który wyjeżdża na połów? To nazywamy bajką.
  32. W jakie dni nie powinno się łowić? U nas w niedziele i święta się nie łowi.
  33. Czy łowić w niedzielę jest grzechem? Tak.
  34. Czy Bóg karze tego, kto w niedzielę pracuje przy połowie? Nie.
  35. Czy podczas burzy udają się połowy? W burzy nie wychodzi nikt na ryby.
  36. Czy łowi się w wigilię św. Jana 23 czerwca? Uwaga: Na wyspie Rugii jest zwyczaj połowów w wigilię przed Wielkanocą, przed Zielonymi Świątkami, przed Wniebowzięciem, czy na Kaszubach też? Tak.
  37. Czy zarzucają sieci w okresie czasu między świętem wszystkich Świętych 2 listopada a św. Marcinem 15 listopada? Nie.
  38. Czy wyjeżdżają w dniu św. Błażeja? Nie.
  39. Które dni w ogóle są szczęśliwe, a które nieszczęśliwe? Kiedy dobry połów to jest szczęśliwy.

Miejsca

  1. Czy są miejsca, na których łowić nie należy, jakie to miejsca?

Czary

  1. Czy może ktoś tak zaczarować ryby, aby się przeniosły na inne miejsce? (Czy używa do czarów miotły i gałęzi?) Głupota.
  2. Czy zjawia się może czarownica i zaczarowuje ryby, przepędza je gdzie indziej i t. d.? Głupota.
  3. Czy obcy może zaczarować ryby, że nie idą do sieci? Głupota.
  4. Czy mówi się, opowiada – ile ryb się złowi? (obcym). Tako cieszą się i powiadają.
  5. Czy zawsze podaje się mniejszą ilość?

Duchy

  1. Czy są duchy wodne, czy złe siedzi w wodzie i czyha na rybaka? Złych duchów nie ma na wodzie.
  2. Czy rybak składa ofiarę z ryby i rzuca ją do morza? (np. pierwszego węgorza). Do morza wrzucić szkoda.
  3. Czy dla zabezpieczenia się przed „złem”, przed czarami i t. d. kładzie się dziecku, (do wózka, czy łóżka) kawałek ryby? Nie.
  4. Czy rybaka wzywa czasem duch wodny? Nie znamy duchów wodnych.
  5. Jakie baśni opowiadają o tym?
  6. Czy diabeł się pokazuje?
  7. Jacy święci pomagają i chronią przed nieszczęściem? Bóg nas strzeże od nieszczęścia.

Różne

  1. Czy są specjalne nabożeństwa o dobre połowy (w jakie dni i święta, czy wychodzą procesje i dokąd i t. p.)? Kto zakupi nabożeństwo ten ma.
  2. Czy są zabawy rybackie, jakie, czy jest taniec naokoło sieci? Zabawy są rybackie, ale na około sieci nie tańczą.
  3. Podać pieśni, jakie intonują wśród rybaków i jakie są śpiewane? Każdy rybak umie pieśni.
  4. Czy są maszoperie, jak urządzone, ile rybaków należy? Maszoperia składa się ze starszych rybaków.
  5. Czy należą też starcy? Tako, bo starzy są najmądrzejsze.
  6. Jak ich się obdziela przy połowie? Każdy swoje część dostanie.
  7. Czy wdowy i sieroty dostają przydział ryb? Nie.
  8. Jak się dzieli ryby, na sztuki czy na funty? Równo temu.
  9. Kiedy się dzieli? Jako wiele ułowi tako się podzieli.
  10. Czy święci się łodzie? Tak.
  11. Czy w zapusty specjalnie kobiety się bawią czy może chodzą do innych domów, czy zbierają datki (pieniężne, prowianty)? Nie, u nas zwyczaj nie jest taki.
  12. Czy są znaki, które przepowiadają śmierć rybakowi? Nie znamy.
  13. Co go chroni przed śmiercią? Bóg.
  14. Jakie są prawa rybackie? Nie.
  15. Jak się wykrywa złodzieja, który ukradł sieci, jak się go karze, albo też dawniej karało? Jako się zdarzy.

Pogoda i tonie

  1. Jakie wiatry są korzystne do poławiania? Nordowi wiatr.
  2. W jaką pogodę rybak najchętniej wyrusza na połów? Jako jest dobra pogoda.
  3. Czy można zakląć dobrą pogodę? Głupota.
  4. Kiedy morze stoi wysoko? Kiedy duża burza jest.
  5. Kiedy morze najbardziej zagraża rybakowi? W burzę.
  6. Jakie znaki na morzu i niebie oznaczają zbliżającą się burzę? Kiedy na niebie się ściąga na burzę.
  7. Według jakich gwiazd kierują się rybacy na morzu? Podług takiej gwiazdy która kieruje do mojej wioski.
  8. Jak nazywają te gwiazdy? Nie wiemy.
  9. Jak nazywa się tonie? Kot na mysz.
  10. Jak podzielone są tonie i do kogo należą? U nas nie jest podzielona tonia.
  11. Komu wolno a komu nie wolno łowić na toniach? U nas każdemu rybakowi.
  12. Jak nazywają się tonie koło tej wsi (miejscowości) w której Pan mieszka? U nas nie ma toń.

Łodzie

  1. Jakich łodzi używa się w miejscowości (wsi) w której Pan mieszka? (kutry, czółna, łódki itd.). U nas tylko łódki.
  2. Jak nazywają się po kaszubsku te łodzie i z jakich części się składają? (nazwać te części). Bote.
  3. Czy na wsi, gdzie Pan mieszka buduje się nowe łodzie? Czy na wzór starych? Budowali, ale nie ma pieniędzy.
  4. Czy łódź się poświęca przed pierwszym użyciem? Tako poświęcają.
Categories: Genealogia | 2 komentarze

Pradziadek w Kaiserliche Marine

Dwa dni po tym, jak Rudolf Diesel opatentował swój silnik wysokoprężny, zwany później od jego nazwiska silnikiem Diesla, w niewielkiej osadzie na przeciwległym końcu Cesarstwa Niemieckiego przychodzi na świat mały Johan. Na świecie, prócz rodziców, wita go także jego dwa lata starsza siostra Martha. W przyszłości dołączy do nich na pewien czas jeszcze piątka rodzewństwa, ale przeżyje tylko jedno – Clara. Johan dorastał więc w towarzystwie dwóch sióstr, z których, przynajmniej z jedną był mocno związany, ale o tym później. Następnego dnia, czyli 26.02.1893 r. Johan wyrusza w swą pierwszą podróż z Mechelinek na Oksywie do kościoła św. Michała Archanioła by przyjąć sakrament chrztu. Całkiem możliwe, że jest to zarazem pierwsza podróż morska młodego Johana, ponieważ taka droga była w tamtych czasach dość popularna.

oksywie_1910_520Ryc. 1 Od Orłowa po Mechelinki

Dzieciństwo Johana było krótkie, ale dość intensywne. Czas dzielił między zabawę, naukę w Grundschule w Mostach i pomoc ojcu przy połowie ryb. Johan miał to szczęście, że uczęszczał do szkoły, która znajdowała się już w nowym budynku, została ona oddana do użytku w 1891 r. Niestety miał też szczęście uczęszczać do szkoły, w której jedynym językiem był niemiecki. Johan otrzymał tam tabliczkę łupkową, rysik i gąbkę. Przyrządy te miały być mu pomocne w nauce języka niemieckiego, religii, rachunków oraz elementów geografii, historii i przyrody. Wszystko po niemiecku. Ordnung muss sein!

W miarę upływu lat Johan coraz więcej czasu spędzał na połowach, tak że po ukończeniu szkoły powszechnej w wieku lat 14, zaczął zawodowo parać się rybołówstwem morskim u boku ojca. Jego ojciec Xaver posiada dwie łodzie żaglowe, małą i dużą, mance szprotowe sztuk 5, mance śledziowe sztuk 8 oraz netów rozmaitych sztuk 30. Oznaka kutra to „MCH 2”. Na pracy z ojcem upływają Johanowi kolejne lata życia. 24 stycznia 1910 roku wychodzi za mąż jego starsza siostra Martha. Ceremonia zaślubin odbywa się w kościele pod wezwaniem św. Michała Archanioła na Oksywiu (ówczesne Oxhoft), potem następuje zabawa, podczas której, zgodnie z tradycją, podawane jest wiele dań rybnych. Na weselu obecny jest też oczywiście 17 letni Johan, być może to tutaj pierwszy raz widzi swoją przyszłą żonę Helenę, choć jestem pewien, że tego dnia nie zwrócił by na nią najmniejszej uwagi nawet gdyby na niego wpadła. Helena miała wtedy lat 10.

pomeranka Ryc. 2 Łódź typu Pomeranka

Monotonię codziennej pracy przerywa rok 1914. Johan jest już 21 letnim młodzieńcem. Jest wysoki, można powiedzieć, że nawet bardzo, mierzy około 2m. Mimo to, jak wskazują „legendy rodzinne”, poparte także relacjami innych osób, Johan dostaje powołanie do Kaiserliche Marine do zaokrętowanie się na… łodzi podwodnej. W tym samym 1914 roku ślub bierze jego druga siostra, Clara. Johanowi bardzo zależy na obecności na tym ślubie, Clara to jego ulubiona siostra, dlatego udaje mu się uzyskać urlop na ten czas. Clarze także zależy na obecności Johana, dlatego też 26 października Johan wraz ze swym ojcem Xaverym zostają świadkami zaślubin.

Nie dotarłem niestety do żadnych materiałów dotyczących służby Kaszubów w Kaiserliche Marine, kiedyś, gdzieś na jednym z forów poświęconych marynistyce wojennej przeczytałem, że ponoć dane z tego okresu zostały spalone podczas II Wojny Światowej i niemożliwością jest ich odtworzenie. To jednak, że w marynarce niemieckiej służył, potwierdza sam Johan w piśmie z dnia 19 kwietnia 1934 r. do Urzędu Morskiego w Gdyni: „Wojskowość odbyłem w czasie 1914-1918 włącznie w wojennej marynarce niemieckiej”.

Do domu wraca już jednak jako zupełnie inny człowiek. Johan zagubił się gdzieś podczas zawieruchy wojennej, a do domu wrócił Jan. Niestety nie wrócił sam, w ślad za nim podążało coś, co dziś nazwalibyśmy syndromem stresu pourazowego i co powoli, ale skutecznie rozwijało się w nim, aż do końca jego życia.

Na razie jednak Jan zdawał się nie zauważać żadnych złych symptomów i oddał się całkowicie temu, co umiał najlepiej – rybołówstwu. Kiedy dokładnie poznał Helenę? Nie wiadomo. Dość jednak powiedzieć, że 24 października 1919 Jan i Helena stają przed urzędnikiem stanu cywilnego i zawierają związek małżeński, a świadkami tego wydarzenia zostają wuj Jana Augustyn Parchem oraz ojciec Heleny Karol, a właściwie Józef Karol Schulz. Akt ten spisano jednak jeszcze po niemiecku.

slub jana i heleny str1Ryc. 3 Akt małżeństwa Jana i Heleny

4 listopada Jan i Helena wypowiadają sakramentalne „Tak” w Oksywskim kościele, a świadkami tej uroczystości, prócz licznie zgromadzonej rodziny z obu stron, są siostrzankowie Jana Józef Dorsz i Paweł Ficht.

Po ślubie Jan i Helena mieszkają najpierw na Oksywskich Piaskach, prawdopodobnie u rodziców Heleny. Jest to teren od obecnej ul. Św. Wojciecha w stronę Oksywia. Dziś w większości znajduje się on pod wodą, ponieważ miejsce, w którym Potok Chyloński wpada do Zatoki, zostało zagospodarowane jako port.

gdynia_1909Ryc. 4 Oksywskie Piaski

Już niespełna rok później, bo 13 października 1920 roku Helena rodzi małą Klarę. To niestety jedyna pewna wiadomość dotycząca tej dziewczynki. Z dużą dozą prawdopodobieństwa zmarła ona w niedalekiej przyszłości, ponieważ pamięć o niej niestety nie przetrwała, a mi udało wydobyć się tylko krótką notkę na temat jej narodzin i chrztu. Z drugiej jednak strony, urodzona w 1930 roku Joanna, która zmarła w wieku niemowlęcym, ma swój nagrobek na cmentarzu w Witominie, więc kto wie, może jeszcze uda się odszyfrować losy Klary.

Niewiele wiadomo na temat tego okresu życia Jana. Wiadomo że pływa na własny rachunek. W piśmie z 18 listopada 1938 roku Urząd Morski stwierdza między innymi że:

„… rybak Jan Konkol z Gdyni, urodzony 25 lutego 1893 jest właścicielem kutra „Gdy-9” i prowadzi go samodzielnie od 1920 roku.”

Wiedzie im się też raczej nie najgorzej, bo jakiś czas potem Jan zakupi, czy też wybuduje dom na przyszłej ul. Żeromskiego.

15 marca 1922 roku na świat przychodzi Ksawery, imię otrzymuje po dziadku, a rodzicami chrzestnymi zostają Ksawery właśnie oraz Rozalia Karznia. Prawie dokładnie rok później, bo 10 marca 1923 rodzi się kolejny syn – Jan. Rodzice chrzestni Jana to August Parchem – wuj jego ojca oraz babka/znachorka Rozalia Schulz.

Od jakiegoś czasu, dokładnie od 1919 roku, na terenie Gdyni działa słynny warsztat szkutniczy Franciszka Ledkego. Na początku budował on tylko łodzie, ale ostatnio zaczął także budować kutry. Kuter Jana i Pawła Fichta, był drugim jaki wyszedł spod ręki tego cenionego fachowca. Został on wykonany z lubelskiej dębiny, bo według Ledkego, ta była najlepsza. Był to 12 m długości kuter, o 4 m szerokości i zagłębieniu 1,7 m. Posiadał on także ładownię o głębokości luku 0,9 m. Wszystkie prace obróbcze wykonywał Ledke ręcznie. Jednostkę tę prócz żagla napędzał motor firmy Świderski o 25 KM mocy. Kuter gotowy był w 1923 i jeszcze tego roku nadano mu oznakę Gdy-49, zastępując tym samym stary. Prywatnie natomiast nazywany był „Klara”. I tu ciekawostka. Dlaczego „Klara”? Czy to na cześć żony Pawła i siostry Jana, czy może właśnie ku pamięci małej Klary, o której tak niewiele wiadomo? Niestety, na tę chwilę pozostaje to tajemnicą.

gdy 9 Ryc. 5 Kuter "GDY 9"

5 marca 1925 roku przychodzi na świat Karol, jest najprawdopodobniej ostatnim dzieckiem Jana, które urodziło się na Oksywskich Piaskach. Jest to, jak zapewne pamiętacie, trzeci z kolei chłopak, trzeci urodzony w marcu. Urodzeni odpowiednio 15, 10 i 5. Wyszło im. Rodzicami chrzestnymi małego Karola zostają Jan Karznia i Klara Ficht.

Losy polskich kutrów w okresie międzywojennym były co do zasady bardzo podobne. Łowiono na określonych akwenach, każdy rejs przynosił niemal identyczne zmagania z morzem, naprawą kutra, czy też zniszczonego w czasie połowów sprzętu. Zdarzały się także i kolizje, szczególnie częste w porcie w Gdyni, a także w okolicach Helu. Przeglądy z kolejnych lat wskazują jednak na systematyczne remonty i utrzymywanie dobrego stanu „Klary”.

W międzyczasie 24 czerwca 1927 roku rodzi się Helena, natomiast 13 czerwca 1930 – jak już wcześniej wspomniałem – Joanna. Ta druga żyje niecałe 3 miesiące, a jej szczątki spoczywają na cmentarzu witomińskim.

Zima nigdy nie rozpieszczała rybaków, Jan doskonale o tym wiedział, przeżył na kutrze już niejedną i dobrze zdawał sobie sprawę, jak oblodzony może być kuter po powrocie z połowów. Na widok, jaki zastał pewnego listopadowego poranka 1927 roku, nie był jednak przygotowany. Przez całą noc sztormowe fale przelewały się przez pomost portu rybackiego, tak że obecnie stojące tam kutry przedstawiały sobą ogromne bryły lodu. Niemożliwością było podejść do nich, czy od strony mola, czy też od strony wody. Jednak niektórzy próbowali. Na jednym z kutrów lodu było tak dużo, że gdy tylko rybak wszedł na pokład, kuter przewrócił się i zatonął. Kilka innych kutrów zostało zerwanych z cum i kotwic i wyrzuconych na brzeg, a wiele doznało poważnych uszkodzeń. Całkiem prawdopodobne, że do tych ostatnich należał także kuter Jana. „Klara” przechodzi bowiem gruntowny remont w kwietniu 1928 roku. A był to dopiero przedsmak tego, co miało się wydarzyć tej zimy.

Bardzo często zdarzało się, że pływająca kra wypchnięta z Zatoki Puckiej przez północno-zachodnie wiatry i ponowne zamarznięcie całej zatoki uniemożliwiały połowy. W początkach marca, Jan jak i załogi licznych innych kutrów, wychodzą dalej na Bałtyk w poszukiwaniu łososia. Dość szybko zostają jednak uwięzieni w okowach lodu i dopiero akcja zorganizowana przez holowniki „Tur” i „Krakus” ratuje je z opresji.

W końcu nadchodzi 21 października 1931 roku. O godzinie 9:30, w domu przy ulicy Nadbrzeżnej, na świat przychodzi mój dziadek, Zygmunt. Do tej pory nie mam pojęcia, dlaczego zapisana jest ulica Nadbrzeżna, a nie Żeromskiego.

Zygmunt konkel - akt urodzenia Ryc. 6 Świadectwo urodzenia Zygmunta

W roku 1932 Jan postanawia ulepszyć kuter i w tym celu oddaje go do Gdańska, gdzie między innymi wymieniony zostaje motor. Teraz jednostka wyposażona jest w silnik marki TUKSHAM o mocy 33 KM, co pozwala już na efektywne rejsy w okolice Bornholmu po tamtejszego dorsza i płastugi. Rejs taki trwał około tygodnia, dlatego czasem obierano kurs na Piławę, Głębię Gdańską, czy łowiska położone w odległości ponad 20 mil od Helu.

Z początkiem 1933 dochodzi do jednej z większych kolizji z udziałem kutrów rybackich. Wczesnym rankiem 16 lutego do portu w Gdyni wchodzi holowany przez „Bizona” norweski statek „Bokn”. Czy to poprzez nieuwagę pilota, czy norweskiego sternika, dochodzi do poważnego uszkodzenia statku dozorczego „Gazda” oraz dwóch kutrów. Jakby tego było mało, Norweg manewrował tak nieudolnie, że w ciągu następnych kilkunastu minut urwał łańcuch kotwiczne kilku innym kutrom. Tego dnia kuter Jana był bezpieczny, wracali właśnie spóźnieni z łowiska, gdy cała sytuacja miała miejsce. Mniej szczęścia miał za to brat Heleny – Jan Schulz, którego „Gdy-25” został tak poważnie uszkodzony, że musiał udać się na remont do stoczni.

15 września tego roku na świat przychodzi ostatnie dziecko Jana i Heleny – Alojzy.

Wraz z rokiem 1934 następuje zmiana oznaki kutra, od teraz jest to „GDY 9”. Natomiast 19 kwietnia tegoż roku Jan składa pismo do Urzędu Morskiego w Gdyni z prośbą o dopuszczenie do złożenia egzaminu na Szypra II klasy. Związane jest to z działalnością, którą zarówno Jan, jak i inni rybacy podjęli jakiś czas temu i okazała się ona nader intratna. Chodzi tu mianowicie o możliwość przewożenia kutrem turystów, zarówno po wodach portu, jak i całej Zatoki. Lato, gdy połowy zamierają, jest idealną porą na uzyskanie dodatkowych przychodów z tego właśnie tytułu. Niektórzy idą nawet dalej za ciosem i tak ja bracia Wilke, przestawiają się z czasem całkowicie z działalności rybackiej na turystyczną.

rejs wycieczkowy jan pawel z patelniaRyc. 7 Jan (pierwszy z lewej) i Paweł (drugi od prawej) z turystami

Uzyskanie powyższego dyplomu z jakiegoś powodu okazuje się nie być wcale takie łatwe i jak wkrótce będziemy mogli się przekonać, sprawa ta będzie się ciągnąć przynajmniej do końca roku 1938.

Kolejne dwa lata są bardzo dobre pod względem połowów, szczególnie rok 1936 przynosi obfitość szprota. W tym też czasie wedle protokołów „Klara” szczególnie często widywana jest na linii Obłuże – Jastarnia, gdzie dokonywano wcześniej wspomnianych połowów. Niestety, jak to zwykle bywa, po tym apogeum następują lata chude. Już w styczniu 1937 kutry przywożą znacznie mniej szprota niż poprzednio. Dodatkowo w lutym zamarza Zatoka Pucka i porty w Gdyni, Jastarni i Pucku. Kutry, które mają na tyle mocy, penetrują łowiska Bornholmu i inne rejony południowego Bałtyku. 1938 nie jest rokiem wiele lepszym, a pod względem połowów szprota, wręcz katastrofalnym. Mimo to Jan utrzymuje obsługę kutra, który częściej teraz pojawia się w okolicach Bornholmu, a do tego wymienia jeszcze swoją starą łódź żaglową na nowszą, odkupując ją od Pawła Grunwalda I za 50 zł.

5 października 1938 roku Jan otrzymuje zaświadczenie z Morskiego Urzędu Rybackiego do Urzędu Morskiego w celu wydania zezwolenia na prowadzenie kutra. 7 października Jan ponownie zgłasza się do Morskiego Urzędu Rybackiego o identyczne zaświadczenie, tym razem dla Komisji Kwalifikacyjnej do orzekania w sprawach dyplomów dla oficerów Marynarki Handlowej. Otrzymuje je 18 listopada, a w piśmie czytamy między innymi, że:

„(…)Pan Jan Konkol uczęszczał w czasie od listopada 1937 do marca 1938 na wykłady zorganizowane przez MIR z dziedziny nawigacji. Posiada więc zarówno teoretyczne jak i praktyczne podstawy do samodzielnego prowadzenia kutrów rybackich.(…)”

Jak cała sprawa się zakończyła nie mam niestety pojęcia. Jakby jednak nie było, wielkimi krokami zbliżała się II Wojna Światowa, kolejna trauma, która tym razem z całym impetem odciśnie swoje piętno na Janie.

Losy rybaków z tego okresu są skomplikowane i niełatwe do opisania, zwłaszcza w świetle tak znikomej wiedzy jaką posiadam. Ograniczę się zatem do faktów dobrze mi znanych.

Pierwsze dni wojny są zupełną niewiadomą, pewne jest jednakże, że jako ludność kaszubska Jan ze swoją rodziną, tak samo, jak i większość innych rybaków pozostaje na terenie Gdyni (a raczej obecnego Gotenhafen) i już w październiku jego kuter zostaje zarejestrowany jako „GOT 9”, a zezwolenie na połów obowiązuje do 1942 roku.

Z karty meldunkowej z tego okresu wynika, że adres zamieszkania został potwierdzony 10 grudnia 1939 r. W karcie tej widnieją jeszcze podstawowe informacje na temat Jana i Heleny (data i miejsce urodzenia) oraz spis dzieci. To co bardzo dziwi, to fakt, że brakuje w nim dwójki najmłodszych (Zygmunta i Alojzego). Dlaczego? W spisie brakuje też Joanny, co nie powinno dziwić, gdyż umarła w 1930, natomiast brak Klary może sugerować, że i ona niestety nie żyła już w tym okresie.

Konkel Jan i Helena w czasie okupacji str1 Ryc. 8 Karta meldunkowa

Niemcy pozostawili na okupowanym wybrzeżu polskim rybaków pochodzenia kaszubskiego i bardzo nielicznych rybaków pochodzących z innych rejonów Polski. Ponieważ okupanci potrzebowali ryb, zezwolili na dokonywanie połowów na Bałtyku. Rybacy zobowiązani byli jednakże do wychodzenia na łowiska wyłącznie w ciągu dnia, nocą wszystkie kutry miały zakaz opuszczania portów i przystani.

W okresie od maja do kwietnia 1940 Niemcy wcielają pierwsze kutry do służby w Kriegsmarine. Kuter Jana nie zostaje wciągnięty na tę ewidencję. Jeszcze więcej kutrów werbują Niemcy w sierpniu, w związku z operacją „Seelöwe” (Lew Morski), związaną z desantem na Wielką Brytanię. Jan prawdopodobnie znów nie zostaje objęty mobilizacją.

Zupełnie inaczej ma się jednak sprawa jego synów. Do połowy sierpnia 1942 powołana zostaje trójka najstarszych – Ksawery, Jan oraz Karol. Jedynie co do Jana mam pewność, że powołany został 15 sierpnia 1942 r. Po wojnie mieli się już nigdy nie spotkać z rodziną. Karol ginie 21 września 1942 – tradycja rodzinna mówi, że podczas prac portowych na pogłębiarce, natomiast bardziej prawdopodobnym wydaje się być fakt, że wypadek ten zdarzył się podczas trałowania min, które odbywało się właśnie od 21 września. Jan poległ 18 lipca 1944 na Adriatyku u wybrzeży Włoch. Ksawery natomiast po wojnie zostaje w Niemczech.

Wracając jednak do naszej historii, to jak się wydaje, zarówno rok 40 jak i 41 były dość bogate pod względem połowów. Inna sprawa, że cały połów trzeba było oddać Niemcom, a kary za niewywiązanie się z powyższego obowiązku dochodziły do kilkuset marek za kilogram ryb . Mimo to ryby dostępne były także w ogólnym obrocie i to jak się zdaje, z biegiem czasu, było ich coraz więcej.

Pod koniec roku 1941 pogarsza się w sposób znaczący dostęp do paliwa, a także sieci, czy innych części związanych z eksploatacją kutra. Do tego, jak już wspomniałem wcześniej, od sierpnia 1942 Jan pozbawiony jest 3 członków załogi. Coraz częściej trudno mu uzupełnić te braki, tym bardziej, że powołań jest mnóstwo i w zasadzie nieliczne jednostki wypływają w morze w pełnej obsadzie.

Kolejne dwa lata wojny, czyli 1943 i 1944 pozostają także zagadką i dopiero w 1945, a dokładnie w styczniu, dowiadujemy się, że kuter zostaje wcielony do służby w Kriegsmarine i nosi oznaczenie „D62G” i jest jednostką służącą przy obsłudze balonów. Informację o tym odnajdujemy w jednym ze spisów:

German Auxiliary Patrol Ships

Deutschland, Gotenhafen, Ballonträger:

D 62 G (..; 43 ex m/tr „GOT 9”)

Kto kieruje kutrem nie jest mi wiadome, wydaje się jednak, że choroba Jana i strata synów już jakiś czas temu wzięły nad nim górę. Sam kuter zaś pod koniec marca 45 odchodzi z uciekinierami do Lubeki, gdzie po wojnie jest użytkowany jako kuter rybacki „LUF 149”.

16 kwietnia 1946 kuter odchodzi do Polski. Z opowieści rodzinnych wynika, że to Jan udał się tam po niego. W źródłach natrafiamy jednak na fakt, że do kraju doprowadził go 20 kwietnia Paweł Ficht. Czy Jan był z nim? Wydaje mi się, że w tym momencie pozostawał już w domu, z którego, wedle relacji znajomych, rzadko już wychodził. Stał się przygnębiony i mrukliwy.

Już w maju tego samego roku, kuter zostaje zarejestrowany jako „GDY 78”. Użytkownicy to Jan Konkel i Paweł Ficht. Szkopuł jednak w tym, że Jan był już tylko udziałowcem kutra. Z drugiej jednak strony mój dziadek – Zygmunt – był już wtedy piętnastolatkiem, jest zatem bardzo prawdopodobne, że to on brał udział w połowach.

Jan umiera 23 października 1952 roku, a dwa dni później doświadczalna stacja telewizyjna Instytutu Łączności nadała w Warszawie pierwszy 30-minutowy program telewizyjny.

Categories: Genealogia | 1 Comment

Opowieści rodzinne

Witajcie

Dawno nie było tutaj nic publikowane. Cóż, spróbuję wynagrodzić to Wam z nawiązką i pokazać, że czas ten nie był zmarnowany. Zapraszam Was w największą i najdalszą zarazem podróż w czasie. Podróż, w czasie której mam nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej o swoich przodkach i przede wszystkim o sobie.

Podróż ta ma na celu ukazanie Wam, jak wielką przygodą może być odkrywanie historii swojej rodziny. To co do tej pory uważaliście za pewnik wcale nie musi takie być. Obecnie w moim drzewie genealogicznym jest około 700 osób. Część z nich znam tylko z nazwiska, z częścią powiązane są daty (czy to narodzin, ślubu, czy zgonu), sporo jednakże, to osoby o których wiem coś więcej. Czasem są to historie radosne, czasem tragiczne, ale zapewniam Was, że zawsze są one fascynujące.

Odkąd pamiętam, uważałem się za Gdynianina i to Gdynianina z dziada-pradziada. Na to, że pochodzę stąd, mogłoby wskazywać chociażby moje nazwisko…

I wszystko w zasadzie się zgadza, tyle że, pierwszą osobą z naszej rodziny mieszkającą w Gdyni, był mój pradziadek Jan Aleksander, który zamieszkał tu po ślubie w 1919 r. Wcześniej niemal co pokolenie, moi przodkowie przemieszczali się po Półwyspie Helskim od jego końca, aż po nasadę.

Jeśli chodzi o nazwisko, to też wszystko idzie gładko, tyle że znów, tylko do mojego pradziadka. Ojciec jego bowiem nie nazywał się Konkel, a Konkol. Cóż jednak z tego, gdy jego dziadek to już Kunkel, pradziadek Kunckel, a jeszcze dwa pokolenia wcześniej nazwisko to zapisywano jako Kuhnckel.

Dodajmy do tego jeszcze, że w zasadzie w wieku XVII i XVIII moi przodkowie to ewangeliccy rybacy, którzy zapewne parę pokoleń wcześniej zostali sprowadzeni przez Gdańsk do nowopowstałej osady rybackiej Danziger Heisternest (później Bór, obecnie część Jastarni) i już widzimy, że z rodowitego Gdynianina niewiele pozostaje, a to, przypominam, tylko krótkie streszczenie historii przodków po których odziedziczyłem nazwisko.

Matka mojego taty urodziła się we Francji, do której jej rodzice przybyli z Niemiec. Ale już jej dziadkowie pochodzili z wielkopolskiej wioski pod Śremem.

To także nie koniec. Pozostają wszakże jeszcze przodkowie od strony mojej mamy. Jej ojciec pochodził z Grojca pod Chrzanowem w województwie małopolskim. A matka ze Strzyżowic pod Puławami w lubelskim. W obydwu przypadkach udało mi się cofnąć do połowy XVIII wieku.

Kim zatem właściwie jestem?

Najprościej chyba zapisać to w ten sposób:

Nazywam się Michał Konkel, jestem synem Jana, syna Zygmunta, syna Jana, syna Ksawerego, syna Andrzeja, syna Andrzeja, syna Krystiana, syna Krystiana, syna Andrzeja, syna Jana…

W kontekście tego co napisałem powyżej, mniej już powinno dziwić, że mój syn to też Michał.

Jeszcze raz zatem zapraszam do podjęcia wraz ze mną tej fascynującej przygody, podczas której postaram się przybliżyć losy moich przodków, a także czasy, w jakich przydarzyło im się żyć.

Categories: Genealogia | 3 komentarze

Nasza najbliższa trasa

Plany dotyczące wycieczek śladami Bernarda Chrzanowskiego już rozpisane. Zanim jednak podążymy tą drogą, już w tę sobotę czeka nas podróż wzdłuż koryta Kaczego Potoku, który choć dziś spokojny i cichy, jest niemym świadkiem historii osadnictwa w tym rejonie.
Jak pisał przed laty Fenikowski:
„… Dziś niewielka to choć rwąca struga, ale dawniej sądząc po łożysku była prawdopodobnie rzeką nie od parady, bystrą, czystą, niewąską. Historyczne źródła przekonują nas, że w tym KACEWSKIM DUNAJU, pluskało tyle łososi, że za Świętopełka z tutejszych jazów, mnisi sadzami, otrzymywali rokrocznie aż trzysta tych arcyryb.”
Jeśli dodamy do tego, że wody te zasilały kilka młynów, foluszy, tartaków, cegielni, czy papierni, to maluje nam się zupełnie inny obraz znanego nam dziś cieku wodnego.
Jak zwykle podczas naszych wypraw postaramy się odnaleźć jak najwięcej śladów świadczących o dawnych dziejach tej rzeczki.
Całą relację będziecie mogli zobaczyć na naszym kanale.

kacza

Categories: Varia | Leave a comment

Najbliższe plany

Jakiś czas temu obiecaliśmy Wam przedstawić choć część planów na nadchodzący sezon. Dziś część pierwsza , związana z osobą, której sylwetkę zaraz postaram się opisać. By nie było zbyt łatwo nie podam nazwiska, ani pierwszego imienia. Powodzenia.
„Pan Kazimierz urodził się 27 lipca 1861 roku w Wojnowicach. Dość szybko jednak przenieśli się do miejscowości Szewce, skąd bohater nasz odbywał swe pierwsze nieśmiałe wyprawy. Po śmierci ojca zaś, przeniósł się z matką do Poznania, gdzie uczęszczał do słynnego gimnazjum Marii Magdaleny. Choć do domu często zaglądała bieda, kontynuował swoje wyprawy po Polsce.
Studia rozpoczął na Uniwersytecie Jagiellońskim, skąd miał okazję zwiedzić Ojców, Wieliczkę, czy Tenczyn. Wkrótce jednak przenosi się na Uniwersytet Berliński, gdzie kończy studia prawnicze. W 1890 osiada w Poznaniu jako adwokat. Wtedy także rozpoczyna się jego, trwająca całe życie, działalność społeczna. Cały czas także podróżuje po Polsce. W swoich czasach uważany był za eksperta od Tatr. Ich mapę mógłby rozrysować z zamkniętymi oczami.
Ale to nie góry sprawiły, ze znalazł miejsce do którego chciał wracać i wracał, często. Sprawiło to polskie wybrzeże, wsie, osady po nim rozlane oraz lud, którego był tak bardzo ciekaw. To tu w końcu chciał być pochowany po śmierci.
Zmarł 12 grudnia 1944 r. w Królewskiej Górze i został pochowany w Skolimowie. Pozostawił po sobie wiele książek, w tym tę najważniejszą, tę, którą zajmiemy się w tym roku, by przedstawić Wam jak wyglądała Gdynia i jej okolice (zarówno te bliższe jak i dalsze) w samych początkach XX w.
Na zakończenie dodam tylko, że po latach udało mu się spełnić swoje marzenie. 27 lipca 1986 roku, dokładnie w 125-tą rocznicę jego urodzin, jego prochy zostały przeniesione i złożone na oksywskim cmentarzu.”

Categories: Varia | Leave a comment

Gdyński trop agenta 007

Co może mieć wspólnego, napisana przez Iana Fleminga, saga o Jamesie Bondzie z Gdynią. Oglądając wszystkie ekranizacje dzieł Fleminga niczego takiego nie zauważamy. Jednakże fani literatury o agencie 007 doskonale zdają sobie sprawę z Gdyńskiego wątku.

 

Odpowiedź tkwi w powieści zatytułowanej „Operacja Piorun”. Ian Fleming przedstawia w niej opis przeszłości, jednego z głównych przeciwników Jamesa Bonda, Ernsta Stavro Blofelda. W filmach, o agencie 007, Blofeld przedstawiany jest z białym perskim kotem. Dopiero w części zatytułowanej „Żyje się tylko dwa razy”, po raz pierwszy, pokazano jego twarz. Aktorami, którzy wcielili się w twórcę organizacji WIDMO byli m.in.: Anthony Dawson, Eric Pohlmann, Joseph Wiseman oraz Telly Savalas.

Okazuje się, że główny antagonista Bonda, jest Polakiem (ojciec Polak, matka Greczynka), urodzonym 28 maja 1908 roku w Gdyni (wtedy terytorium Niemiec). Po odzyskaniu niepodległości otrzymuje Polskie obywatelstwo. Kończy studia na Uniwersytecie Warszawskim (ekonomia, historia polityczna) oraz Warszawskim Instytucie Politechnicznym (inżynierię i radionikę). Umacnia swoją pozycję nawiązując kontakt z polskim rządem w Ministerstwie Łączności oraz bawi się na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. Podczas II Wojny Światowej sprzedaje informacje obu stronom konfliktu. Dopiero po wojnie tworzy organizację WIDMO (ang. SPECTRESPecial Executive for Counter-intelligence, Terrorism, Revenge and Extortion).

 

Przykład Ernsta Stavro Blofelda, może posłużyć jako argument w niekończącym się sporze o wyższości czytania książek nad oglądaniem filmów.

Categories: Wędrówki różne | Leave a comment